Jeszcze przed wojną rosnącą błyskawicznie Gdynię przyrównano do Nowego Jorku. Tak jak w „Wielkim Jabłku” blask centrum sąsiadował tu z brutalnym światem walki o przetrwanie w zakazanych dzielnicach.
Śmierć w czasie obławy
…jego zwłoki znaleźli dopiero dokerzy w porcie na wagonie z węglem. Był nim bardzo przez nas lubiany, dobry kolega i przyjaciel, brat naszej sąsiadki Blokowej. Na imię było mu Antoni, ale wszyscy mówili mu zdrobniale w kaszubskim Tuna.
Tak zakończyło się życie jednego z młodych „bunkrarzy”, zastrzelonego w czasie obławy policji i Służby Ochrony Kolei w 1935 roku.
Mrok Drewnianej Warszawy
Wielki Kryzys 1929 roku, do krajów takich jak Polska dotarł z opóźnieniem i trwał dłużej niż gdzie indziej. Nie ominął także Gdyni. Codziennie zwabieni obietnicą lepszego życia przybywali tu ludzie ze wszystkich stron Polski. Nie wszyscy znaleźli pracę. Nie każdy miał tyle szczęścia, by cieszyć się solidnym dachem nad głową. Na Świętojańskiej i Kamiennej Górze rosła legenda nowoczesnej i bogatej Gdyni, a wokół rosły dzielnice nędzy: Pekin, Meksyk czy Drewniana Warszawa.
Właśnie w Drewnianej Warszawie, w dzisiejszym Małym Kacku rozpoczął swoją przygodę z Gdynią młody Aleksander Pawelec, późniejszy uczestnik kampanii wrześniowej i autor książek autobiograficznych. Na zwiedzanie Trójmiasta nie było miejsca, w czasach walki o życie.
Zamieszkaliśmy w zbudowanym przez ojca małym domku – baraku składającym się z jednego pokoju i kuchni. Nasza rodzina była złożona z ośmiu osób: rodziców, czterech sióstr, mnie i brata. Można sobie wyobrazić warunki w jakich żyliśmy. Wszyscy byliśmy bezrobotni, jak tysiące mieszkańców Gdyni. W 1934 roku zmarł ojciec, a pogrzeb pochłonął resztki pieniędzy. Z Komitetu Pomocy Zimowej otrzymaliśmy kartki na kilkanaście kilogramów chleba miesięcznie, ale skąd wziąć środki na pozostałe rzeczy niezbędne do przeżycia?
Gang bunkrarzy
Port gdyński i miasto, dosłownie, wyrosły na węglu. Miliony ton transportowano do portu „czarną magistralą” kolejową przechodzącą przez Mały i Wielki Kack. Problemem kolejarzy była duża różnica poziomów między stacjami a portem, co było wielkim obciążeniem dla hamulców pociągów. Dlatego pociąg stawał, testując je na stacji Gdynia Wielki Kack. Była to doskonała okazja dla gangu bunkrarzy.
Gang składał się z grupy operacyjnej i roboczej. Kilkunastu młodych mężczyzn szło nocą do Wielkiego Kacka, by czekać tam na okazję. W odpowiedniej chwili wskakiwali na ruszający ze stacji pociąg z węglem. Każdy wybierał wagon z dużymi kawałami węgla, z którego budowali w czasie jazdy do Małego Kacka ścianę. Gdy pociąg znajdował się na wysokości ul. Radomskiej i Olkuskiej, każdy spychał kilkutonowy mur węgla na tory.
Czekała tam ukryta grupa robocza. Jej zadaniem było pozbierać i podzielić węgiel nim pojawi się policja. Sprzedawano go następnie okolicznym, co lepiej sytuowanym mieszkańcom.
Więzienia albo śmierć
Wielu bunkrarzy walcząc o przetrwanie swoje i rodzin skończyło w więzieniu. Kliku, jak wspomniany Tuna, zginęło w policyjnych obławach. Niektórzy mieli szczęście, przetrwali. Aleksander Pawelec miał szczęście podwójne. Udało mu się zerwać z kradzieżami węgla i znaleźć pracę przy budowie linii kablowej dla Marynarki Wojennej. Tak zaczęła się jego przygoda z wojskiem, ale to już temat na inną historię.
Gangów, znacznie niebezpieczniejszych i brutalniejszych od bunkrarzy było oczywiście w przedwojennej Gdyni więcej. Historie przemytu, handlu żywym towarem i krwawych porachunków mam nadzieję wkrótce opisać. Tymczasem zapraszam do nieco jaśniejszej strony przedwojennej Gdyni. W kolejnym tekście opisałem, jak spisek trzech dziewczynek pomógł zbudować gdyński port.
Miłego czytania!